lut 21 2009

Złodziej lubi sowje ofiary


Komentarze: 1

Dzień targowy w mieście Arkon należał do najgłośniejszych dni spośród całego tygodnia. Najrozmaitsi sprzedawcy kusili wszelakimi produktami rozsianymi na dębowych ławach; podrobione klejnoty i błyskotki tańczyły razem z promieniami popołudniowego słońca zachęcając rozrzutnych i naiwnych. Egzotyczne owoce i warzywa prężyły się w koszach zniewalając najrozmaitszymi zapachami i barwami. Jednak największym zainteresowaniem cieszyło się jedno stoisko – gdzie na ciężkiej drewnianej ławie leżał dumnie rozłożony oręż. Ciężkie stalowe miecze, smukłe noże i sztylety oślepiały swym błyskiem przechodzących kupców, gdzieniegdzie wisiały lance czy halabardy zawieszone na kamiennych ścianach. Kołczany ze śmiertelnymi strzałami opierały się o długie łuki a w cieniu spoczywała srebrna puszka w której był czarno-złoty proszek siejący grozę, rzecz na którą stać było najodważniejszych i najbogatszych – proch strzelniczy.

Sprzedawcy przekrzykiwali się nawzajem, chwalili swoje produkty i siebie samych, opowiadali przerażające historie jak to musieli przejść dalekie krainy, przebrnąć Mroczne Bagna czy ujść z życiem na Oczarowanych Polach aby zdobyć to, co teraz chcą oddać za tak niewielką cenę. Owszem, jedynie nieliczni mówili prawdę, jednak rozważny i obeznany z miastem Arkon kupiec potrafił wyłowić te realne opowieści.

Przy stoisku z bronią stał strażnik odziany w srebrną zbroję, w rękach trzymał złamany miecz. Targując się z kupcem wychwalał swoją niegdyś przeraźliwą broń, teraz chciał wymienić ją na nowy miecz z małą dopłatą w złotych monetach.

- Dobijmy targu! – Powiedział strażnik zza srebrnego okucia swojego hełmu.

Kupiec złapał się za długą brodę i pokręcił głową.

- No nie wiem, skoro mówisz, że twój miecz jest taki świetny, do dlaczego trzymasz go teraz w dwóch kawałkach?

- Bo wbiłem go w łuskowatą skórę czerwonego smoka! Zabiłem tą bestię i dostałem nagrodę od króla Diasporu! – Klepnął metalową rękawicą w jasną sakwę pełną złotych monet którą miał przywieszoną u boku.

Wiatr zawiał mocnej wznosząc kłęby kurzu w powietrze.

Handlarzowi oczy zabłysnęły na myśl o złotych monetach i ostrzu które przecież może przetopić na nowe, trwalsze.

- Dobrze więc! Pięć złotych monet i ten piękny, nowy miecz jest twój, drogi strażniku.

Strażnik miasta Arkon położył dwa metalowe kawałki na stole i sięgnął po swoją sakwę. Jego zdziwienie było ogromne kiedy zamiast dosięgnąć kawałka materiału ze złotem w środku złapał jedynie powietrze.

- Złodziej!! – Krzyknął przerażonym głosem na całe targowisko, a jego zbroja wydała metaliczny oddźwięk razem z nim.

 

Do karczmy na obrzeżach miasta wszedł młody mężczyzna ubrany w zielone spodnie i kubrak, również zielonego koloru. Właściciel lokalu natychmiast trzasnął pięścią w drewnianą ladę.

- O nie! Szujo! Już coś ci powiedziałem, u mnie nie ma picia za darmo! – Gruby mężczyzna zaczerwienił się tak bardzo, kiedy powiedział te słowa, jakby miał zaraz wybuchnąć.

Smukły przybysz zrobił kilka szybkich kroków w jego stronę mówiąc:

- Spokojnie, panie szanowny. Oddaje dług… - Po czym sięgnął po białą sakiewkę z której wydobył jakąś monetę.

- Oddaje, z nawiązką! – I rzucił błyszczący się obiekt w stronę właściciela. Ten wytrzeszczył oczy i złapał ciężką monetę, która uśmiechnęła się złotem w jego dłoni.

- Czy teraz jestem godny aby napić się więcej wina? – Młodzieniec zapytał szyderczo. Poczym złapał kielich i usiadł gdzieś w rogu. Uśmiechał się kiedy nalewano mu krwistoczerwonego płynu. Jego uśmiech był niezwykły, pełny dumy i satysfakcji, ale zarazem niewinny i trochę dziecięcy. Oczy błyszczały mu ciemnobrązowym kolorem gdy brał kolejne łyki wspaniałego trunku. Ręką o szlachetnych kształtach co jakiś czas odgarniał czarne włosy z czoła. Kiedy wypił trzeci albo czwarty kielich wstał i przeciągnął się niemal aktorsko.

Rzucił spojrzenie na karczmarza i zapytał się czy za kolejną złotą monetę mógłby u niego spędzić noc czy dwie, ten oczywiście uradowany perspektywą otrzymania drugiej drogocennej monety zgodził się i poprosił swoją żonę aby zaprowadziła gościa do ich najlepszego pokoju. Pokój zaiste był schludny i zadbany, wygodne łoże z pięknego jasnego sukna było umiejscowione obok okna, z okna zaś był widok na brukowaną drogę po której dumnie spacerowali kupcy i pojedynczy rycerze. Słońce powoli zataczało szkarłatny krąg nad wieżami kościoła. Dzień dobiegał końca.

Kilka chwil przed mrokiem do karczmy wpadł zdyszany strażnik, który usłyszał pogłoski o chłopaku płacącym w złocie. Przewrócił stół i połamał ciężką ręką kilka krzeseł, złapał karczmarza za włosy i groźnie zapytał:

- Gdzie on jest!? Mówże zaraz! Gdzie go ukrywacie!? – Rzucił grubym mężczyzną o ladę rozbijając nim kilka dzbanów czerwonego wina.

- J-jest w pokoju…! – Z przerażeniem w oczach wydusił z siebie właściciel karczmy.

Ciężka zbroja wskoczyła na drewniane schody i przewracając po drodze meble wbiegła do wskazanego pokoju. Gdy strażnik Arkonu wszedł do pomieszczenia zastał jedynie cień który zeskoczył z okna na ulicę, metalowa postać podbiegła do okna i zobaczyła młodego mężczyznę machającego mu jego własną sakwą na pożegnanie i niczym wiatr skryła się pomiędzy budynkami i domkami. Okradziony przedstawiciel władz wybiegł z karczmy i nerwowo rozglądał się, tak jak wilk odziany w srebro poszukuje swojej ofiary. Kiedy myślał, że wszystko stracone, gdzieś w oddali usłyszał dźwięk monety upadającej na kamienną drogę, wtedy coś, ktoś z wielką siłą na niego skoczył przewracając go i wbiegając do budynku z którego właśnie wyszedł. To był on, złodziej. Obolałemu karczmarzowi włosy stanęły dęba gdy jadeitowa postać złapała w swoje chude dłonie krzesło. Mebel poleciał w jego stronę i ogłuszył go na kilka minut. Chłopak z prędkością zefiru wskoczył na stół i na bar, złapał kasetkę właściciela lokalu i potrząsnął nią kilka razy, w odpowiedzi usłyszał cudowny śpiew monet. Odwrócił się, zeskoczył z lady i pobiegł w stronę wyjścia. Goście knajpy osłupieni kurczowo trzymali swoje kufle i kielichy. Blaszany mężczyzna ledwo zdołał unieść siebie i zbroję kiedy jego złodziej znów skoczył mu na plecy i wbiegł między budynki radośnie potrząsając łupem. Tego było za wiele.

Księżyc nie zdążył porządnie zabłysnąć na niebie a już wszyscy strażnicy Arkonu wdali się w pościg za złodziejaszkiem. Dźwięk stali, srebra i okrzyki nienawiści – oto muzyka owej nocy.

Wartownicy zwalniani przez swoje kruszcowe pancerze nie byli wstanie dogonić młodzieńca który to raz skakał z dachu na dach, raz obracał się w ich stronę drocząc się z nimi.

Gdy chłopak wybiegł przez wschodnią bramę miasta, która oczywiście nie mogła być przez nikogo pilnowana ponieważ wszyscy strażnicy brali udział w pogoni, wtedy pościg uznano za zakończony.

Lis schował się za drzewem gdy zobaczył mężczyznę wesoło przemierzającego las. Młodzian przemierzył nocny las szczęśliwie podśpiewując i znalazł się na Oczarowanych Polach. Wiele razy słyszał o tym miejscu, plotki głosiły, że dzieją się tu niezwykłe rzeczy nawet za dnia, podobno jest to miejsce przesiąknięte magią, niekoniecznie tą sprzyjającą człowiekowi.

Niestety nie mógł wybrać innej drogi, bez konia dotarcie do jego celu innym wyjściem z Arkonu byłoby niemożliwe. Oczarowane Pola były bardzo obszerne, rozpościerały się na kilkadziesiąt kilometrów, otaczały je góry i gdzieniegdzie lasy. Chłopak w kolorze trucizny szybko przemierzał kolejne kilometry, momentami nawet biegł, cichość i spokój tego miejsca były przerażające. Księżyc wysoko zawieszony nad jego głową obnażał mu drogę anemicznym światłem.

W pewnym momencie zobaczył szkarłatne kryształki zawieszone w powietrzu, gdzieś w oddali. Niepewnym krokiem przybliżył się do tego dziwnego zjawiska i ukazała mu się postać - właścicielka tych kryształków, były to oczy niezwykle pięknej dziewczyny. Miała na sobie jedynie białe sukno przywieszone u jej pasa. Jędrne i młode piersi zakrywała fala długich żółtych włosów. Wyglądała kusząco. Chłopak podszedł bliżej zainteresowany, co taka piękna młoda kobieta robi na środku Oczarowanych Pól? Uśmiechnął się i ukłonił nisko. Anielica przybliżyła się do niego i delikatnie ucałowała go w czoło, jej usta były zimne niczym lód, od niej całej biło jakieś niespotykane mroźne powietrze.

- Co tutaj robisz…? – Zapytał chłopak. Jednak bez odzewu, dziewczę jedynie spokojnym ruchem ręki odgarnęła włosy ukazując piękne piersi po czym uśmiechnęła się tajemniczo. Złodziej odsunął się o kilka kroków, poprawił kubrak i ominął ją, myśląc o celu swojej podróży. Piękna postać odwróciła się w jego stronę i powiedziała delikatnym wątłym głosem, niczym powiew wiatru:

- Godir, zostań…

Młodzieniec zatrzymał się w osłupieniu. Skąd ta dziewczyna mogła znać jego imię? Co ona właściwie tu robi w środku nocy…? Nagle przypomniał sobie gdzie właściwie jest, a wnioski które wysunął na temat napotkanej osoby okazały się przerażające. Kiedy odwrócił się aby znów ujrzeć piękną damę zobaczył agonię. Poczuł fetor rozkładu i ujrzał gnijące ciało młodej kobiety, które zakrywa jedynie obszarpane szare płótno. Przerażenie unieruchomiło go. Chciał uciekać, ale nie mógł. Chciał krzyczeć, ale strach stanął mu w gardle. Dekomponująca się istota wyciągnęła do niego kościstą rękę i powtórzyła przeraźliwym głosem swoją prośbę:

- Godir, zostań…

Chociaż nie było to łatwe, złodziej otrząsnął się ze swojego lęku i szybko wydobył zza pleców dwa sztylety. Upiór uczynił to samo, jednak z powietrza zmaterializował się wielki sierp, który natychmiast przecinając zimne powietrze poleciał w stronę Godira, ten skrzyżował swoje sztylety blokując atak. Szybciej niż ludzkie oko zdołałoby zauważyć, skoczył za koszmarną dziewczynę i zadał jej bardzo silny cios w plecy. Ta upadła. Chłopak zrobił kilka obrotów sztyletami wciąż trzymając je w dłoni po czym je schował. Patrzył jak z ciała wylatuje czarna mgła i wypełzają rubinowe węże, które po chwili znikają jak złe wspomnienia. Zapach rozkładu podrażniał nozdrza.

Robiło się już jasno gdy zielona postać opuściła Oczarowane Pola i wkroczyła do kolejnego lasu. Na horyzoncie pomarańczowo-żółte kolory wznosiły się leniwie. Ptaki radośnie ogłaszały nadejście nowego dnia, kwiaty prężyły się i wznosiły swoje płatki do nieba.

Młodzieniec przemierzył wiele łąk i wzniesień, pozostawił za sobą strumienie i rzeki, powoli wyrastały przed nim skromne drewniane chatki, widział rolników wyruszających na swoje pola, słyszał groźne szczekanie psów i leniwe wycie krów. Nadszedł czas aby trochę odpocząć…

 

Tego dnia ojciec Blanka kazał kupić mu kilka rzeczy w wiosce obok miasteczka Serdun. Srebrnowłosy otrzymał sakiewkę z kilkoma monetami, ale co ważniejsze, dostał wymagające zadanie od ojca, zlecenie jakiego jeszcze wcześniej nie miał okazji wykonać. Blank wyruszył przed południem, tak aby już wieczorem wrócić z zakupami. Wyszedł na główną, udeptaną dróżkę w Serdunie, minął kilka domeczków i zobaczył postać wchodzącą do wioski. Dziwny osobnik kaszlał i chrząkał bezustannie, najwyraźniej był chory i szukał lekarza w królewskim mieście Diaspor. Ubrany w zieleń mężczyzna pokasływał i zataczał się, aż w pewnym momencie wpadł na złotookiego Blanka, po czym odskoczył i jednym gestem wątłej dłoni przeprosił i poszedł dalej.

Godir odszedł na kilka kroków i uśmiechnął się szatańsko zaciskając dłonie na nowej, świeżo-zdobytej sakiewce.

krak velo jeu

essay writer
06 października 2011, 16:22
Miłość czasem przynosi to i daje skrzydła, bierze je i spadasz z hukiem na ziemię.

Dodaj komentarz